niedziela, 28 listopada 2010

Warszawa bez fikcji. Atak zimy. Babeczki cytrynowe

Sobota upłynęła nam pod znakiem reportażu - od 13 do 21 (z przerwą na obiad na mieście) spędziliśmy czas interesująco i produktywnie.
Najpierw słuchaliśmy Mariusza Szczygła (stałam jakieś 20 cm od jego pleców :) i Mariusza Surosza, która opowiadali o Czechach. Jestem wielką fanką reportaży Mariusza Szczygła (jego "Gottland" oraz "Zrób sobie raj polecam wszystkim") i strasznie się cieszę, że jest ktoś zbzikowany na punkcie tego kraju i jego mieszkańców, kto dzieli się z nami historiami, do których jest w stanie dotrzeć. Szkoda, że nie ma takich zbzikowanych na punkcie innych krajów (no może jeszcze Stasiuk...), bo też chętnie bym do nich sięgała... Przy okazji dowiedziałam się co nieco o stosunku Czechów do Słowaków, polskich produktach eksportowych do Czech (jabłka, pomidory i księża), o faszyzmie mówienia "dzień dobry" w Czechach i jak Mariusz Szczygieł chciał mieć na nazwisko jako dziecko :)
Po przerwie wróciliśmy na dyskusję o Rosji - szkoda tylko, że Jacek Hugo-Bader (jego "Biała gorączka" i "W rajskiej krainie wśród zielska" to arcydzieła, po których miałabym ochotę się wybrać do Rosji i przeżyć to, co on) :(
A na koniec przysłuchiwaliśmy się reporterskiemu talk show o tym, "Jak reporter opisuje świat" - Mariusz Szczygieł, Max Cegielski, Włodziemierz Nowak, Katarzyna Surmiak-Domańska i Olga Stanisławska opowiadali o swoich przygotowaniach do pisania kolejnych tekstów, stosunku do bohatera reportażu i uczciwości wobec niego, psychicznym BHP reportera, stanie wytrącenia, gdy piszą w miejscach odległych od domu i swoich przeżyciach. Bardzo inspirujące... Mam nadzieję, że pierwszy międzynarodowy festiwal reportażu w Warszawie stanie się wydarzeniem cyklicznym, bo zainteresowanie tematem jest spore (część chętnych zostawała na zewnątrz, bo brakowało miejsca w środku). Wielki ukłon w stronę organizatorów za możliwość uczestnicwa w tych spotkniach!

W niedzielę rano poszłam podziwiać atak zimy na najbliższą okolicę - widać, że przyroda nie poddaje się łatwo i walczy o jesień ;)






Babeczki cytrynowe - przepis z książki "Torty i ciasta.1001 przepisów z całego świata", z moimi zmianami

Cytrynowe, ale nieprzesadnie. Upieczone trochę z zazdrości o dania pojawiające się na blogach z okazji "Cytrusowego tygodnia" ;) Mają lekką strukturę i liczebność 12 sztuk. W sam raz do herbaty po spacerze na pierwszym mrozie :)

Składniki:
1 filiżanka mąki
2 i 1/4 łyżeczki proszku do pieczenia
1/8 łyżeczki soli
6 łyżek cukru
1 duże jajko
1/2 filiżanki jogurtu naturalnego
40 ml oleju arachidowego
1 łyżka skórki startej z cytryny
4 łyżki świeżo wyciśniętego soku z cytryny

Przygotowanie:

Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni, na flaszce układamy papilotki.

Osobno łączymy składniki suche i mokre, mokre wlewamy do suchych i krótko mieszamy - składniki mają się tylko połączyć.

Ciasto przekładamy do 3/4 wysykości papilotek, pieczemy ok. 20-25 minut.

Lekko studzimy (lub nie) i smacznego!


4 komentarze:

  1. Przykro odbieram zimę - dla roślin, zwierząt i ludzi...
    A babeczki, pyszne! Cytrynowa nuta bardzo mi odpowiada.

    OdpowiedzUsuń
  2. mmm... sliczne babeczki, chetnie bym zjadla do herbatki i to pewnie nie jedna:)

    OdpowiedzUsuń
  3. ale apetyczne i widoki i babeczki

    OdpowiedzUsuń
  4. ta ich lekka struktura.. cudna.

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi miło, jeśli coś napiszesz :)