poniedziałek, 24 stycznia 2011

Indyjski alfabet i chai muffins

Na początku chciałam Wam podziękować za zachętę do napisania czegoś więcej na temat Indii. Ze względu na dużą ilość pytań, na które odpowiadałam znajomym i w pracy, potrzebowałam chwili przerwy. I refleksji...

A jak Agra czyli najbrzydsze indyjskie miasto, jakie widzieliśmy. Gdyby nie Taj Mahal, Agra byłaby jednym z wielu indyjskich miast. A jest tym, które odwiedza chyba każdy - wielka szkoda, że nie wygląda lepiej.
A jak ananas... W ciągu tych trzech tygodni bardzo chętnie piłam świeży sok ananasowy - pycha!
A jak aranżowanie małżeństw przez rodziny. Utarty zwyczaj, mocno zakorzeniony i stosowany także dziś, choć podobno coraz mniej przymusowe - chłopak i dziewczyna są sobie przedstawiani, spotykają się kilka razy i jeśli się lubią, to wkrótce się zaręczają, a jeśli nie - poszukiwania trwają dalej.

B jak Bangalore. Pojechaliśmy tam na zaproszenie znajomych M. Miasto absolutnie nie turystyczne, więc wykorzystaliśmy ten czas na wizytę w planetarium, ogrodzie botanicznym i kawiarni :)


Oraz zakupy naczyń, o których było już wcześniej :)
Bangalore przywitało nas nowym, czystym lotniskiem, szerokimi drogami dojazdowymi, budową kilku linii metra jednocześnie, antykwariatami. Władze miasta w jasny sposób stawiają na przyciąganie biznesu (hinduska Dolina Krzemowa) i najwyraźniej dobrze im to wychodzi. Ponieważ byliśmy tam w okresie przed i świątecznym, stanowiliśmy atrakcję dla pięcioletniego syna znajomych - w końcu pochodzimy z kraju, który z jego punktu widzenia jest blisko św. Mikołaja i w którym w grudniu były "colder than the freezer" ;)
B jak boathouse czyli dom na łódce, na którym spędziliśmy dzień i noc. Niespieszny czas wypełniony widokami, w tym trzema godzinami patrzenia się w gwiazdy i słuchania muzyki. Ponieważ planetarium odwiedziliśmy później, patrzyliśmy w gwiazdy, a nie w konkretne gwiazdy ;)












C jak cebula. Wydaje się to Wam dziwne? W grudniu w Indiach trwała wielka cebulowa spekulacja cenowa :) Cebula była skupowana, nawet importowana i sprzedawana po wyższych cenach. W części restauracji podobno zabrakło nawet cebuli, a wyobrażacie sobie kuchnię indyjską bez cebuli? Cebula w Indiach jest czerwona, ale bardziej blada niż dostępna u nas cebula hiszpańska (czerwona). Delikatniejsza w smaku, a w wielkości - mniejsza. 
C jak cukier. Wszechobecny w ilościach co najmniej dwukrotnie większych niż jestem w stanie znieść. Piłam super słodkie owoce lassi, szejki, kawę. Wam radzę zamawiać z połową ilości cukru jaki zwykle dodają ;)
Chilli - czerwone i zielone, świeże i w proszku, bardzo ostre, jak i też całkiem delikatne. Wszechobecne, co nie znaczy, że każde danie jest pikantne.
Cochin - turystyczne miasto na południu kraju, gdzie na każdym kroku można kupić i zjeść świeże ryby i owoce morza. Dla M. i mnie - raj!


Czas - w Indiach się do niego nikt specjalnie nie przywiązuje (a szczególnie w przypadku podróży kolejowej). Istnieje nawet określenie "Indian standard time"


D jak desery. Typowe indyjskie niespecjalnie przypadły mi do gustu - są przeraźliwie słodkie, ale jakoś nie są tym słodkim czymś, na co miałabym ochotę. Stąd dzisiejsze babeczki, na które przepis znajdziecie na końcu posta.
D jak "destroyed by nature". Niestety to powiedzenie poznaliśmy dopiero na sam koniec naszej podróży, a w sposób wysoce trafny opisuje dużą część naszych doświadczeń. Turystyka dla Indii nie jest kluczową gałęzią gospodarki i stąd, rzadko mieliśmy okazję oglądać jakiekolwiek prace konserwatorskie zabytków. Dużo częściej miejsca niezbezpieczne dla zdrowia i życia turystów były po prostu odgradzane i ten sposób rozwiązywano problem zniszczeń. Wolę nie myśleć, jak zabytki będą wyglądały za kilkadziesiąt lat - obawiam się, że nie będzie już tam wtedy wiele do obejrzenia...


D jak dziewczynki, których jest sporo mniej od chłopców - to konswekwencja wysokiego posagu, jaki trzeba dla niej zgromadzić oraz stosowania USG lub brutalnie mówiąc, mordowania ich zaraz po porodzie. Tak dzieje się nadal, choć państwo dostrzegło już zagrożenie wynikające z braku żon dla mężczyzn i rodzice dziewcząt mogą liczyć na posagi z budżetu państwa.


E jak experience. Chyba największe doświadczenie to ruch na drogach - nieustanne trąbienie, brak kierunkowskazów w użyciu, nieprzestrzeganie zasad i lekceważenie zdrowego (na standardy europejskie) rozsądku, nietrzymanie się pasów ruchu, co skutkowało realnymi pięcioma pasami ruchu zamiast nominalnych trzech. Plus riksze, furmanki zaprzęgane w wielbłądy. Ciekawy widok, ale samodzielnego kierowania raczej nikomu nie polecam.

F jak forty. Budowle obronno-pałacowe, które z zabytków zrobiły na nas największe wrażenie. Przemyślane, dopracowane, o zaawansowanej myśli techniczno-architektonicznej. Ze względu na położenie na wzgórzach oferują piękne widoki na okolicę.



G jak guma do żucia. Kupiłam cynamonową i kardamonową, jak się okazało, żadna z nich nie została jednak wyprodukowane w Indiach. Cynamonowa długo utrzymywała smak i piekła w język.

H jak humor, który nam dopisywał - Hindusom zresztą też :)

I jak Incredible India czyli hasło promujące turystykę w Indiach, skierowane do obcokrajowców. Działa, bo turyści przylatują, ale od czasu kryzysu jest ich dużo mniej - widać to było szczególnie na Goa, gdzie większość pokoi w hotelach była pusta.
 



J jak Jaipur. Baza wypadowa do okolicznych fortów oraz miasto, gdzie zakupiliśmy tradycyjne indyjskie stroje na ślub znajomych :)

K jak krowy na ulicach. Faktycznie są i nie da się ich opanować...


L jak lassi. Całkiem płynne lub bardzo gęste. Słone, słodkie i w wielu smakach - mango (klasyka), banan, ananas, róża, pistacja...

M jak Mumbai czyli Bombaj. Centrum produkcji bollywoodzkich.W wielu miejscach widać architekturę typową dla Wielkiej Brytanii, a w parku - rozgrywki krykieta, za którym Hindusi szaleją.


N jak naan, ulubiona wersja M. to cheese naan - nie wiem, ile ich pochłonął podczas tych trzech tygodni, ale przed wyjazdem przygotowywał mnie na to, że przytyje 10 kg, bo zamierza niczego sobie odmawiać. Całe szczęście groźby nie spełnił ;) Najlepsze naany jak twierdzi M. były podczas wesela, na południu, co jest o tyle ciekawe, że południe jest bardziej ryżowe - naany koniecznie muszą być prosto z pieca i gorące, najlepiej mieć do nich danie z sosem i wtedy kawałki tych pszennych placków zanurzamy w sosie... pycha!
O jak ostre jedzenie, którego się spodziewaliśmy, a trochę się rozczarowaliśmy, bo może ze dwa razy udało nam się zjeść coś bardzo ostrego. Chyba jasna skóra powodowała większą zachowawczość kucharza i umiar w dodawaniu chilli - a szkoda...
P jak parantha czyli mój ulubiony, listkowany placek. Sycący i smakowity, dostępny też w niektórych warszawskich lokalach z kuchnią hinduską - ogólnie po porównaniu kuchni w Indiach i oferty gastronomicznej w stolicy, mogę powiedzieć, że możemy tu też zjeść bardzo rzetelne jedzenie i chyba łatwiej tu o naprawdę oste potrawy.

R jak ryż, który na południu zastępuje pieczywo do posiłku. Najczęściej spotykany to basmanti, który stanowi też bazę do biryani.

S jak służący. Są niedrodzy, więc stać na nich prawie każdego (jak nam powiedziano). Rozwiązanie zakotwiczone w systemie kastowym i funkcjonalne - w domach lub mieszkaniach ma się dodatkowy pokój, który oddaje się do użytku służącej lub służącemu, których nie stać na własne lokum. Oprócz dachu nad głową, mają prąd, wodę, jedzenie z posiłku, które zostanie (bo jedzenie przygotowuje się tuż przed posiłkiem i nie przechowuje się dłużej niż jeden dzień) oraz niewielką pensję. Jak zostaliśmy sami w mieszkaniu znajomych, którzy wyjeżdżali na rodzinne spotkanie, to na pożegnanie powiedzieli nam: zostawiamy wam kucharza, służącą i kierowcę, czujcie się jak u siebie w domu... Chyba nie jesteśmy do tego całkiem przyzwyczajeni...
S jak trzydniowy ślub. Były tańce hinduskie, henna, oczywiście jedzenie, pan młody na słoniu, jak i ceremonia w białej sukni.


T jak tandoori, czyli gliniany piec do wypieku pieczywa oraz zapiekania przystawek lub dań, często wcześniejmarynowanych w aromatycznych mieszankach przypraw. W niektórych restauracjach jest specjalny "tandoori master", który odpowiada za przygotowania dań z pieca. Piec występuje też w wersji mniejszej, domowej - pomimo pokusy, jednak nie zakupiłam ;)

U jak Udaipur czyli najbardziej malownicze miasto, w którym byliśmy. Położone nad wodą, z zabudową w jasnych kolorach. Tam toczyły się przygody agenda 007 w filmie "Ośmiorniczka", wyświetlanego o 19 lub 19.30 w wielu lokalach. Oczywiście skorzystaliśmy z tej atrakcji i rozpoznawaliśmy oglądane kilka godzin wcześniej miejsca.






W jak wąsy, symbolizujące męskość. Faktycznie, większość mężczyzn to wąsacze - ja za wąsami nie przepadam, więc M. nie musiał się obawiać konkurencji ;)

X - w iksa krzyżują się paski w mojej walizce ;)

Y jak yes, yes, yes. Jak twierdzą złośliwi koledzy z pracy, to najczęściej wymawiane słowo w centrach kontaktowych zlokalizowanych w Indiach, a obsługujących cały świat.
Z jak zatrucie pokarmowe, paskudne. Dopadło mnie i nie chciało puścić, przez kilka dni zapach indyjskiego jedzenie był dla mnie katorgą - ale było, minęło

Tym, którym udało się przejść przez cały post, należą się muffiny :) Moja wariacja na temat masala tea (czy też chai) - moje ulubione przyprawy połączone w ciastem muffinowym, efekt to delikatny, aromatyczny i szybkie wypiek, w sam raz na śniadanie lub do popołudniowej herbaty czy kawy. Myślę, że będę dalej tworzyć eksperymentalne przepisy, może na kruche ciasteczka?

Chai muffins

Składniki na ok. 12 babeczek:
1 filiżanka mąki
1 i 1/4 łyżeczki proszku do pieczenia
1/8 łyżeczki soli
6 łyżek cukru
1 duże jajko
185 ml jogurtu naturalnego
40 ml oleju arachidowego
1/2 łyżeczki cynamonu
1/4 łyżeczki imbiru w proszku
1/4 łyżeczki kardamonu, rozgniecionego lub mielonego

Przygotowanie:

Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni, na blaszce układamy papilotki.

Osobno łączymy składniki suche i mokre, mokre wlewamy do suchych i krótko mieszamy - składniki mają się tylko połączyć.

Ciasto przekładamy łyżką do papilotek, wypełniając je do 3/4 wysokości, pieczemy ok. 20-25 minut.

Smacznego!



3 komentarze:

  1. Piękne zdjęcia i bardzo kuszące muffinki:)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. piękny post...czytałam go z zaparciem tchu!
    tyle w nim smaku i cudownych wiadomości.
    no, i nie zabrakło czegoś wspaniałego do zjedzenia. cudowne muffinki! takie aromatyczne...

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapraszamy do przyłączenia się do powstającej listy POLSKICH blogów kulinarnych: http://polskieblogikulinarne.blogspot.com/

    Pozdrawiamy:)

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi miło, jeśli coś napiszesz :)