niedziela, 30 stycznia 2011

Pomidorowa. Z krążkami kalmarów

Kolor, składniki, smak, stopień nasycenia, jaki ta zupa daje - po prostu nie mogę jej się oprzeć. Szczególnie, gdy chcę zapomnieć o zimnie i mieć na obiad jedno szybkie danie. Bardzo polecam!

Zupa pomidorowa z krążkami kalmarów - przepis na podstawie "Soups. 500 recipes"


Składniki na dwie duże porcje samowystarczalnego obiadu:
4 łyżki oliwy z oliwek
2 szalotki, posiekane
1 ząbek czosnku, zmiażdżony
3 puszki pomidorów po 400 g
1 łyżka pasty z suszonych pomidorów
450 ml bulionu
1/2 łyżeczki cukru
500 g mrożonych kalmarów (niepanierowanych!)
2 świeże czerwone papryczki chilli, pozbawione pestek i posiekane
2 łyżki drobno posiekanej natki pietruszki
sól i świeżo zmielony czarny pieprz

Przygotowanie:

Rozmarażam kalmary i odkładam na bok.

W garnku podgrzewam 2 łyżki oliwy, dodaję szalotki i czosnek, gotuję 4-5 minut aż zmiękną.

Do garnka wlewam pomidory z puszki i pastę z pomidorów suszonych, gotuję 3 minuty. Wlewam połowę bulionu i trzymam garnek na niewielkim ogniu przez 5 minut - pomidory mają stać się bardzo miękkie.

Lekko studzę zupę, przecieram przez sitko i z powrotem wlewam do garnka (w międzyczasie garnek umyłam). Wlewam bulion i wsypuję cukier, delikatnie i powoli podgrzewam.

W międzyczasie na patelni podgrzewam pozostałe 2 łyżki oliwy z oliwek, dodaję krążki kalmarów i chilli. Smażę 4-5 minut, cały czas mieszając. Zdejmuję patelnię z ognia, dodaję natkę pietruszki i mieszam.

Smakuję zupę i doprawiam, przelewam do misek. Delikatnie przekładam krążki kalmarów.

Smacznego!

poniedziałek, 24 stycznia 2011

Indyjski alfabet i chai muffins

Na początku chciałam Wam podziękować za zachętę do napisania czegoś więcej na temat Indii. Ze względu na dużą ilość pytań, na które odpowiadałam znajomym i w pracy, potrzebowałam chwili przerwy. I refleksji...

A jak Agra czyli najbrzydsze indyjskie miasto, jakie widzieliśmy. Gdyby nie Taj Mahal, Agra byłaby jednym z wielu indyjskich miast. A jest tym, które odwiedza chyba każdy - wielka szkoda, że nie wygląda lepiej.
A jak ananas... W ciągu tych trzech tygodni bardzo chętnie piłam świeży sok ananasowy - pycha!
A jak aranżowanie małżeństw przez rodziny. Utarty zwyczaj, mocno zakorzeniony i stosowany także dziś, choć podobno coraz mniej przymusowe - chłopak i dziewczyna są sobie przedstawiani, spotykają się kilka razy i jeśli się lubią, to wkrótce się zaręczają, a jeśli nie - poszukiwania trwają dalej.

B jak Bangalore. Pojechaliśmy tam na zaproszenie znajomych M. Miasto absolutnie nie turystyczne, więc wykorzystaliśmy ten czas na wizytę w planetarium, ogrodzie botanicznym i kawiarni :)


Oraz zakupy naczyń, o których było już wcześniej :)
Bangalore przywitało nas nowym, czystym lotniskiem, szerokimi drogami dojazdowymi, budową kilku linii metra jednocześnie, antykwariatami. Władze miasta w jasny sposób stawiają na przyciąganie biznesu (hinduska Dolina Krzemowa) i najwyraźniej dobrze im to wychodzi. Ponieważ byliśmy tam w okresie przed i świątecznym, stanowiliśmy atrakcję dla pięcioletniego syna znajomych - w końcu pochodzimy z kraju, który z jego punktu widzenia jest blisko św. Mikołaja i w którym w grudniu były "colder than the freezer" ;)
B jak boathouse czyli dom na łódce, na którym spędziliśmy dzień i noc. Niespieszny czas wypełniony widokami, w tym trzema godzinami patrzenia się w gwiazdy i słuchania muzyki. Ponieważ planetarium odwiedziliśmy później, patrzyliśmy w gwiazdy, a nie w konkretne gwiazdy ;)












C jak cebula. Wydaje się to Wam dziwne? W grudniu w Indiach trwała wielka cebulowa spekulacja cenowa :) Cebula była skupowana, nawet importowana i sprzedawana po wyższych cenach. W części restauracji podobno zabrakło nawet cebuli, a wyobrażacie sobie kuchnię indyjską bez cebuli? Cebula w Indiach jest czerwona, ale bardziej blada niż dostępna u nas cebula hiszpańska (czerwona). Delikatniejsza w smaku, a w wielkości - mniejsza. 
C jak cukier. Wszechobecny w ilościach co najmniej dwukrotnie większych niż jestem w stanie znieść. Piłam super słodkie owoce lassi, szejki, kawę. Wam radzę zamawiać z połową ilości cukru jaki zwykle dodają ;)
Chilli - czerwone i zielone, świeże i w proszku, bardzo ostre, jak i też całkiem delikatne. Wszechobecne, co nie znaczy, że każde danie jest pikantne.
Cochin - turystyczne miasto na południu kraju, gdzie na każdym kroku można kupić i zjeść świeże ryby i owoce morza. Dla M. i mnie - raj!


Czas - w Indiach się do niego nikt specjalnie nie przywiązuje (a szczególnie w przypadku podróży kolejowej). Istnieje nawet określenie "Indian standard time"


D jak desery. Typowe indyjskie niespecjalnie przypadły mi do gustu - są przeraźliwie słodkie, ale jakoś nie są tym słodkim czymś, na co miałabym ochotę. Stąd dzisiejsze babeczki, na które przepis znajdziecie na końcu posta.
D jak "destroyed by nature". Niestety to powiedzenie poznaliśmy dopiero na sam koniec naszej podróży, a w sposób wysoce trafny opisuje dużą część naszych doświadczeń. Turystyka dla Indii nie jest kluczową gałęzią gospodarki i stąd, rzadko mieliśmy okazję oglądać jakiekolwiek prace konserwatorskie zabytków. Dużo częściej miejsca niezbezpieczne dla zdrowia i życia turystów były po prostu odgradzane i ten sposób rozwiązywano problem zniszczeń. Wolę nie myśleć, jak zabytki będą wyglądały za kilkadziesiąt lat - obawiam się, że nie będzie już tam wtedy wiele do obejrzenia...


D jak dziewczynki, których jest sporo mniej od chłopców - to konswekwencja wysokiego posagu, jaki trzeba dla niej zgromadzić oraz stosowania USG lub brutalnie mówiąc, mordowania ich zaraz po porodzie. Tak dzieje się nadal, choć państwo dostrzegło już zagrożenie wynikające z braku żon dla mężczyzn i rodzice dziewcząt mogą liczyć na posagi z budżetu państwa.


E jak experience. Chyba największe doświadczenie to ruch na drogach - nieustanne trąbienie, brak kierunkowskazów w użyciu, nieprzestrzeganie zasad i lekceważenie zdrowego (na standardy europejskie) rozsądku, nietrzymanie się pasów ruchu, co skutkowało realnymi pięcioma pasami ruchu zamiast nominalnych trzech. Plus riksze, furmanki zaprzęgane w wielbłądy. Ciekawy widok, ale samodzielnego kierowania raczej nikomu nie polecam.

F jak forty. Budowle obronno-pałacowe, które z zabytków zrobiły na nas największe wrażenie. Przemyślane, dopracowane, o zaawansowanej myśli techniczno-architektonicznej. Ze względu na położenie na wzgórzach oferują piękne widoki na okolicę.



G jak guma do żucia. Kupiłam cynamonową i kardamonową, jak się okazało, żadna z nich nie została jednak wyprodukowane w Indiach. Cynamonowa długo utrzymywała smak i piekła w język.

H jak humor, który nam dopisywał - Hindusom zresztą też :)

I jak Incredible India czyli hasło promujące turystykę w Indiach, skierowane do obcokrajowców. Działa, bo turyści przylatują, ale od czasu kryzysu jest ich dużo mniej - widać to było szczególnie na Goa, gdzie większość pokoi w hotelach była pusta.
 



J jak Jaipur. Baza wypadowa do okolicznych fortów oraz miasto, gdzie zakupiliśmy tradycyjne indyjskie stroje na ślub znajomych :)

K jak krowy na ulicach. Faktycznie są i nie da się ich opanować...


L jak lassi. Całkiem płynne lub bardzo gęste. Słone, słodkie i w wielu smakach - mango (klasyka), banan, ananas, róża, pistacja...

M jak Mumbai czyli Bombaj. Centrum produkcji bollywoodzkich.W wielu miejscach widać architekturę typową dla Wielkiej Brytanii, a w parku - rozgrywki krykieta, za którym Hindusi szaleją.


N jak naan, ulubiona wersja M. to cheese naan - nie wiem, ile ich pochłonął podczas tych trzech tygodni, ale przed wyjazdem przygotowywał mnie na to, że przytyje 10 kg, bo zamierza niczego sobie odmawiać. Całe szczęście groźby nie spełnił ;) Najlepsze naany jak twierdzi M. były podczas wesela, na południu, co jest o tyle ciekawe, że południe jest bardziej ryżowe - naany koniecznie muszą być prosto z pieca i gorące, najlepiej mieć do nich danie z sosem i wtedy kawałki tych pszennych placków zanurzamy w sosie... pycha!
O jak ostre jedzenie, którego się spodziewaliśmy, a trochę się rozczarowaliśmy, bo może ze dwa razy udało nam się zjeść coś bardzo ostrego. Chyba jasna skóra powodowała większą zachowawczość kucharza i umiar w dodawaniu chilli - a szkoda...
P jak parantha czyli mój ulubiony, listkowany placek. Sycący i smakowity, dostępny też w niektórych warszawskich lokalach z kuchnią hinduską - ogólnie po porównaniu kuchni w Indiach i oferty gastronomicznej w stolicy, mogę powiedzieć, że możemy tu też zjeść bardzo rzetelne jedzenie i chyba łatwiej tu o naprawdę oste potrawy.

R jak ryż, który na południu zastępuje pieczywo do posiłku. Najczęściej spotykany to basmanti, który stanowi też bazę do biryani.

S jak służący. Są niedrodzy, więc stać na nich prawie każdego (jak nam powiedziano). Rozwiązanie zakotwiczone w systemie kastowym i funkcjonalne - w domach lub mieszkaniach ma się dodatkowy pokój, który oddaje się do użytku służącej lub służącemu, których nie stać na własne lokum. Oprócz dachu nad głową, mają prąd, wodę, jedzenie z posiłku, które zostanie (bo jedzenie przygotowuje się tuż przed posiłkiem i nie przechowuje się dłużej niż jeden dzień) oraz niewielką pensję. Jak zostaliśmy sami w mieszkaniu znajomych, którzy wyjeżdżali na rodzinne spotkanie, to na pożegnanie powiedzieli nam: zostawiamy wam kucharza, służącą i kierowcę, czujcie się jak u siebie w domu... Chyba nie jesteśmy do tego całkiem przyzwyczajeni...
S jak trzydniowy ślub. Były tańce hinduskie, henna, oczywiście jedzenie, pan młody na słoniu, jak i ceremonia w białej sukni.


T jak tandoori, czyli gliniany piec do wypieku pieczywa oraz zapiekania przystawek lub dań, często wcześniejmarynowanych w aromatycznych mieszankach przypraw. W niektórych restauracjach jest specjalny "tandoori master", który odpowiada za przygotowania dań z pieca. Piec występuje też w wersji mniejszej, domowej - pomimo pokusy, jednak nie zakupiłam ;)

U jak Udaipur czyli najbardziej malownicze miasto, w którym byliśmy. Położone nad wodą, z zabudową w jasnych kolorach. Tam toczyły się przygody agenda 007 w filmie "Ośmiorniczka", wyświetlanego o 19 lub 19.30 w wielu lokalach. Oczywiście skorzystaliśmy z tej atrakcji i rozpoznawaliśmy oglądane kilka godzin wcześniej miejsca.






W jak wąsy, symbolizujące męskość. Faktycznie, większość mężczyzn to wąsacze - ja za wąsami nie przepadam, więc M. nie musiał się obawiać konkurencji ;)

X - w iksa krzyżują się paski w mojej walizce ;)

Y jak yes, yes, yes. Jak twierdzą złośliwi koledzy z pracy, to najczęściej wymawiane słowo w centrach kontaktowych zlokalizowanych w Indiach, a obsługujących cały świat.
Z jak zatrucie pokarmowe, paskudne. Dopadło mnie i nie chciało puścić, przez kilka dni zapach indyjskiego jedzenie był dla mnie katorgą - ale było, minęło

Tym, którym udało się przejść przez cały post, należą się muffiny :) Moja wariacja na temat masala tea (czy też chai) - moje ulubione przyprawy połączone w ciastem muffinowym, efekt to delikatny, aromatyczny i szybkie wypiek, w sam raz na śniadanie lub do popołudniowej herbaty czy kawy. Myślę, że będę dalej tworzyć eksperymentalne przepisy, może na kruche ciasteczka?

Chai muffins

Składniki na ok. 12 babeczek:
1 filiżanka mąki
1 i 1/4 łyżeczki proszku do pieczenia
1/8 łyżeczki soli
6 łyżek cukru
1 duże jajko
185 ml jogurtu naturalnego
40 ml oleju arachidowego
1/2 łyżeczki cynamonu
1/4 łyżeczki imbiru w proszku
1/4 łyżeczki kardamonu, rozgniecionego lub mielonego

Przygotowanie:

Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni, na blaszce układamy papilotki.

Osobno łączymy składniki suche i mokre, mokre wlewamy do suchych i krótko mieszamy - składniki mają się tylko połączyć.

Ciasto przekładamy łyżką do papilotek, wypełniając je do 3/4 wysokości, pieczemy ok. 20-25 minut.

Smacznego!



poniedziałek, 17 stycznia 2011

Znikają neony... i imbirowe babeczki ;)

Dziś przeczytałam, że z elewacji Hotelu Victoria w Warszawie znikają litery "VICTORIA"... Szkoda... bo były tam od zawsze... bo lubię ciekawe liternictwo... bo nie dałam rady wybrać się na wystawę liternictwa do Bęc Zmiana w grudniu...

I bo uwielbiam warszawskie neony! I nie jestem sama, hurra! Jakiś czas temu wpadła mi w ręce książka Ilony Karwińskiej, która zainteresowała się warszawskimi neonami sprzed wielu lat. Części z nich już nie ma, część dalej jest na elewacjach i świeci (siatkarka na pl. Konstytucji), część nie świeci, a niektóre z nich Ilona "uratowała" i trzyma z nadzieją na otwarcie w tym roku muzeum poświęconego neonom w Warszawie - bardzo jej kibicuję i niezależnie od jego lokalizacji, wybiorę się tam niezwłocznie!

Z książki tej dowiedziałam się też, że w zasadzie mieszkami blisko ulicy, która w założeniu miała być "zneonizowana" - Puławskiej. I faktycznie, neonów na niej jeszcze kilak zostawało (komis, perfumeria...)

Książkę bardzo Wam polecam i oglądajcie świecące litery na budynkach - niektóre to w zasadzie zabytki!


No to teraz nieco o babeczkach :)

W środku znajdziecie imbir mielony, jak i kandyzowany - jak komuś jest mało, to myślę, że i nieco startego świeżego da się też dodać ;) Na zewnątrz jeszcze nieco (albo nieco więcej, jak u mnie) imbiru mielonego w lukrze... Pachną pięknie, smakują nieziemsko, są szybkie i proste w przygotowaniu - po prostu nie ma powodu, by ich nie upiec ;)

Muffiny imbirowe z lukrem imbirowym - na podstawie "Babeczek imbirowych z polewą karmelową", podaję z moimi zmianami

Składniki na 18 muffinów:
2 i 1/2 filiżanki mąki pszennej
1 filiżanka brązowego cukru
1 i 1/4 łyżeczki proszku do pieczenia
2 łyżeczki mielonego imbiru
szczypta soli
1/4 filiżanki drobno posiekanego kandyzowanego imbiru
1 filiżanka mleka
1/4 filiżanki oleju arachidowego
1 duże jajko

na lukier (proporcje na oko) - cukier puder, imbir w proszku, sok cytrynowy

Przygotowanie:

Piekarnik nagrzewamy do 180 stopn, na blaszce ustawiamy papilotki.

Mieszamy składniki sypkie - mąkę, cukier, proszek do pieczenia, imbir, sól oraz imbir kandyzowany. W drugim naczyniu - płynne. Mieszamy zawartość obu naczyń, ciasto umieszczamy w papilotkach.

Pieczemy 15-20 minut, wyjmejemy i przynajmniej lekko studzimy!

Smacznego!


PS. Obiecuję, że w kolejnym poście będzie więcej o Indiach i mój autorski przepis na coś a la indyjskiego :)

piątek, 14 stycznia 2011

Herbatniki razowe digestive


Ciastka, które mnie zaskoczyły - nie myślałam, że będą aż tak dobre, chrupiące, zarazem lekkie i pożywne. Szczerze polecam!

Może będę je piec częściej i używać na spód do sernika? Wcale tego nie wykluczam...

Herbatniki razowe digestive - przepis z książki "Ciasteczka. 1001 przepisów z całego świata i na każdą okazję"

Składniki:
2/3 szklanki mąki razowej
1/2 łyżeczki sody
1/4 łyżeczki soli
1/2 kostki masła pokrojonego w kawałki
1 szklanka otrębów owsianych
1/4 szklanki cukru
1 duże jajko


Przygotowanie:


Makę, sodę i sól przesiewamy do miski. Dodajemy masło i wyrabiamy aż do otrzymania okruszków. Wsypuejmy otręby i cukier, mieszamy i dodajemy jajko - ma powstać gęste ciasto, z którego ugniatamy kulę, owijamy ją folią i wkładamt na ół godziny do lodówki.


Piekarnik nagrzewamy do 190 stopni, blachę wykładamy papierem do pieczenia.


Na lekko posypanym otrębami blacie rozwałkowujemy ciasto na grubość 6 mm, wykrajamy krążki o średnicy 5 cm. Układamy na blaszce w odstępach 3 cm i pieczemy 10-15 minut aż ciastka będą lekko rumiane.


Przekładamy na metalową kratkę do ostudzenia, a potem do puszki, żeby zachowały świeżość aż do 2 tygodni (wg książki), w rzeczywistości można je trzymać dłużej.


Smacznego!

piątek, 7 stycznia 2011

Zupa kalafiorowa z kolendrą

Biały szalik, zielone kozaki... Płatki śniegu na ostatnich liściach... Chyba z tym skorzyłyby mi się kolory dzisiejszej zupy - nadspodziewanie smacznej i bardzo prostej do przyrządzenia. Delikatny smak kalafiora bardzo wdzięcznie chłodnie aromat kolendry, która dodaje jej również koloru - polecam, spróbujcie sami!


Zupa kalafiorową z kolendrą - niespodzianka! tym razem z magazynu "Food and Travel", 11/2010 ;)

Składniki:
2 łyżki oliwy z oliwek
1 cebula, posiekana
kalafior, różyczki o wadze 600 g
100 ml białego wina
700 ml wody
sól i pieprz, do smaku
20 g liści kolendry (u mnie to była w zasadzie zawartość całej doniczki)
2 łyżki oliwy z oliwek
trochę soku z cytryny

Przygotowanie:

W rondlu rozgrzewamy oliwę, dodajemy cebulę, kalafiora i wino. Gotujemy 15 minut - kalafior ma być miękki.

Dodajemy 700 ml wody, dodajemy sól i pieprz. Zagotowujemy, zmniejszamy ogień, przykrywamy i gotujemy 15 minut.

Miksujemy zupę.

Gdy zupa się gotuje, miksujemy razem kolendrę, oliwę i sok cytrynowy.

Zupę przelewamy do miseczek, skrapiamy sosem kolendrowym.

Smacznego!

niedziela, 2 stycznia 2011

A po powrocie...

Rozpakowałam walizkę. Wyciągnęłam z niej wymarzone naczynia - teraz nasze domowe dania hinduskie będą wyglądać bardziej stylowo ;) Choć chwilowo mam ochotę nieco od nich odpocząć ;)

 
Zanim jednak go zacznę, kilka migawek z ostatnich tygodni.


Przed wschodem słońca i w trakcie...

O zachodzie na łódce










Nocne niebo z łódki



Targ rybny w Cochin






Skład imbiru w Cochin. Zapach - nieziemski, wystarczy tylko wetknąć głowę do środka. Minimalny zakup to 100 kg - niestety nic nie kupiłam :(


Ludzie



Udaipur - najbardziej malownicze miasteczko, gdzie kręcono jednego z Bondów - "Ośmiorniczkę". Projekcie codziennie o 19 lub 19.30 w licznych restauracjach. Skorzystaliśmy! :)

Były też gwiazdki :)



No ale tego już koniec ;) Przyzwyczaiłam się już do zimna - nawet miło, jak śnieg prószy na nauszniki oraz skrzypi pod butami :) Wkrótce wracam do gotowania i pieczenia, tylko najpierw jeszcze zakupy, bo ostatnie duże to jakieś 2 miesiące temu robiłam...


Bardzo dziękuję za pamięć i za życzenia - mam nadzieję, że radosnym krokiem wkroczyliście w rok 2011. Ja jeszcze trochę myślę, o tym jak było w 2010, utrwalam wspomnienia i digitalizuję plany na 2011 - ale o tym może następnym, a może innym razem ;)

Udanego tygodnia Wam życzę i dobranoc!